Rozdział 17
Obydwoje straciliśmy dech. Nie wiem jak długo trwał
nasz pocałunek, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, nie miałam nawet
czasu, aby cokolwiek powiedzieć. Zostałam porwana w wir kolejnych uścisków.
Najpierw rodzina Nasha, a później przypadkowi ludzie ściskali mnie z radości.
Stadion ogarnęło istne szaleństwo. Nie mam pojęcia, kiedy wszyscy znaleźliśmy
się na płycie boiska. Gratulowałam Hayesowi, jego tacie, kolejnym nieznanym mi
zawodnikom. Nikt nie zwracał uwagi na to, kto go przytula. Liczyło się tylko i
wyłącznie szczęście, które stało się udziałem Davidson, Mooresville, Charlotte,
całej Karoliny Północnej. A świętowanie dopiero się rozpoczynało. Słyszałam jak
kolejne osoby zapraszają swoich bliskich do domów, pubów i barów. Pani
Elizabeth robiła podobnie. W pewnym momencie podeszła do mnie i spytała, czy
pomogę jej w szybkich przygotowaniach, bo zaprosiła parę osób. Nie mogłam
odmówić, dlatego pożegnałyśmy się i wróciłyśmy razem do domu. Uznałyśmy, że
najlepiej będzie jak ja przygotuję coś do zjedzenia, a ona sprzątnie salon i
okoliczne pokoje. Otworzyłam lodówkę z nadzieję, że nie jest pusta. Na
szczęście znalazłam tam wszystko, co było mi potrzebne. Wpadłam w rytm sprawnej
pracy, więc nawet nie zauważyłam jak pani Elizabeth wróciła do kuchni.
- Cudownie pachnie. – usłyszałam komplement.
- Dziękuję. Oby tak samo smakowało. –
odpowiedziałam, rumieniąc się.
- Potrzebujesz pomocy? – spytała, odkładając miotłę.
- Nie, wszystko jest już prawie gotowe. – oznajmiłam
zgodnie z prawdą.
- W takim razie skoczę się przebrać, a później się
zamienimy. – uśmiechnęła się w moją stronę i chwilę potem zniknęła mi z oczu.
Wróciła, gdy wyciągałam babeczki z piekarnika.
- Ja to zrobię. A Ty leć się przebierać. – zawołała,
zakładając kuchenną rękawicę, a następnie chwytając blaszkę. – Will dzwonił, są
już w drodze. – nie musiała więcej dodawać. Pobiegłam do swojej sypialni,
pogrzebałam w walizce i znalazłam jedyną sukienkę, jaką ze sobą zabrałam.
Wpadłam na chwilę do łazienki i szybko się odświeżyłam. Wyszłam z pokoju w
momencie, kiedy otworzyły się drzwi wejściowe. Jak się okazało, przyjechać
postanowiło zdecydowanie więcej osób niż sobie wyobrażałam. Stanęłam obok pani
Elizabeth i oświadczyłam bez ogródek:
- Nie starczy jedzenia.
- Damy radę. Powiem chłopakom, żeby rozpalili
grilla. – odpowiedziała mi z uśmiechem. Odetchnęłam z ulgą. W tym momencie
otoczyła nas grupa kobiet, zaczęły składać gratulacje pani Elizabeth i
wychwalać Hayesa. Stałam obok niej i starałam się najserdeczniej jak umiałam do
nich uśmiechać.
- A kim jest ta młoda dama? – spytała jedna z nich,
bardzo szczupła blondynka, wskazując na mnie.
- Dziewczyną Nasha. – odpowiedziała pani Elizabeth.
Przyznaję, zatkało mnie.
- Naprawdę? Nic nie wspominał jak był u nas
ostatnio. – zauważyła. – Nila, jestem żoną taty Nasha- Chada.
- Miło mi panią poznać. Mel. – przedstawiłam się.
Nie wiem jakim cudem się odezwałam, skoro nadal byłam w szoku. Czy pani
Elizabeth serio przed chwilą nazwała mnie dziewczyną Nasha? W sumie dużo się
nie pomyliła, szczególnie po tym co stało się po meczu. Poznałam także kolejne
panie stojące wokół nas. Zaproponowały nam, że pomogą w kuchni. To akurat było
bardzo miłe, przy takiej liczbie ludzi każda para rąk była potrzebna. Gdy
zaczynał zapadać mrok było nas około pięćdziesięciu. Nie miałam możliwości, aby
porozmawiać z Nashem, a koniecznie musiałam to zrobić. Przez cały wieczór
zamieniliśmy ledwo kilka zdań. Zaczynałam odczuwać wyraźne zmęczenie. Ulżyło mi,
gdy przed 23 Skylynn poprosiła, abym poszła z nią przygotować się do snu. Mała
była wyczerpana, podobnie jak ja. Pożegnała się i poszłyśmy na piętro. Gdy
zamknęłam za sobą drzwi jej sypialni i wokół nas zapanowała cisza, zapragnęłam,
aby tak było już zawsze. Skylynn szybko znalazła piżamę i równie szybko się w
nią przebrała. Po paru minutach siedziała już pod kołdrą.
- Poleżysz ze mną? – zaproponowała. Miała tak
błagalny wzrok, że nie potrafiłam odmówić.
- Jasne. – odpowiedziałam zapalając małą lampkę, a
gasząc światło. Zrobiła mi miejsce tuż obok siebie. Chwilę później obydwie
leżałyśmy wpatrując się w sufit. Dzielił nas pluszowy konik.
- Mel? Czy jesteś dziewczyną Nasha? – spytała
całkiem poważnie. Tego się po niej nie spodziewałam.
- To skomplikowane. – odparłam, przewracając się na
lewy bok, aby móc na nią spojrzeć.
- A chciałabyś nią być? – pytała dalej.
- Tak. – oświadczyłam tak jak podpowiadało mi serce.
- No to nią bądź. – oznajmiła bez ogródek, zamykając
oczy. Myślałam, że postanowiła spróbować zasnąć, więc nie kontynuowałam
rozmowy. Faktycznie chwilę leżałyśmy w ciszy, jednak Sky ją przerwała. – Mel? –
zrobiła przerwę.
- Tak?
- Kocham Cię. – zaskoczyła mnie tym wyznaniem. Była
taka mała, więc nie mogła zdawać sobie sprawy z tego jak wiele te słowa
potrafią znaczyć. Odgarnęłam kosmyk opadający jej na twarz i odpowiedziałam:
- Też Cię kocham, najśliczniejsza miłośniczko
koników.- przybliżyła się do mnie tak, abym mogła wziąć ją w objęcia. – A teraz
śpimy. Słodkich snów. - nawet nie spostrzegłam, kiedy obydwie zasnęłyśmy.
Czułam się wypoczęta jak nigdy wcześniej. Powoli
podniosłam powieki. Zaskoczył mnie widok, który ujrzałam. Skylynn robiła
strasznie dziwne miny, równocześnie pstrykając zdjęcia. Rozbawiło mnie to.
Szybko zauważyła, że już nie śpię. Przybliżyła się i zrobiła kolejne selfie,
tym razem ze mną.
- Długo już nie śpisz? – spytałam, wyglądała na
całkowicie rozbudzoną.
- Tak. Nudziło mi się, więc zaczęłam robić zdjęcia. – powiedziała, przybierając
kolejną z dziwacznych min.
- Mogłaś mnie obudzić. – stwierdziłam, siadając.
- Nie, tak słodko spałaś. Chcesz zobaczyć? Porobiłam
Ci zdjęcia. – przybliżyłam się, aby móc zobaczyć jej dzieła. Czułam się dziwnie
oglądając wiele obrazków ze mną w roli głównej. Z drugiej strony na niektórych
z nich wyglądałam naprawdę przezabawnie.
- Koniec dobrego. Czas wstawać. – oznajmiłam, gdy
zauważyłam która godzina. Sky nie protestowała, podniosła się i pobiegła wybrać
rzeczy z szafy. Pościeliłam jej łóżko i chciałam pomóc z resztą, ale
odesłała mnie twierdząc, że jej już dużą dziewczynką i nie potrzebuje pomocy.
Przytaknęłam i poszłam do swojego pokoju. Gdy weszłam, w środku zastałam
Nasha.
- Całą noc czekałem. – oświadczył, nie podnosząc się
z łóżka. Wybuchłam śmiechem. – Ciebie to bawi, a ja jestem zawiedziony. –
dodał, zachowując powagę.
- Biedactwo. – skomentowałam, siadając przy walizce.
Wybrałam rzeczy, które wydały mi się najwygodniejsze na podróż samolotem. Wszystkie
inne spakowałam z powrotem. Niestety po południu musieliśmy wracać do Los
Angeles. Skierowałam się do łazienki.
- Będziesz musiała się pospieszyć. Mama wysyła nas
na trudną misję, jedziemy do supermarketu. Po wczorajszym w lodówce został
tylko dżem. - oznajmił, wciąż nie
ruszając się z mojego łóżka.
- Jedziemy? Przecież supermarket jest tuż za rogiem. –
równie dobrze moglibyśmy się przejść i nie zanieczyszczać środowiska.
- Jak wolisz. Mogę nie pokazywać Ci, czegoś co
bardzo chciałbym pokazać. – podkreślił ostatnie trzy słowa.
- Ok. Będzie jak chcesz. Ty rządzisz podczas tej
misji. – zgodziłam się. - A teraz
uciekaj. Muszę się przebrać i ogarnąć.
- Nie mogę zostać? – spytał, robiąc błagalną minę.
Nie odpowiedziałam, po prostu zamknęłam się w łazience. Wzięłam szybki prysznic
i jeszcze z mokrymi włosami wróciłam do pokoju. Nash wciąż nie ruszył się z
miejsca.
- Wyglądasz na zaskoczoną moim widokiem. –
stwierdził, wnioskując po mojej minie. – Uznałem milczenie za zgodę i
postanowiłem zostać. – po raz kolejny nie skomentowałam, po prostu się
uśmiechnęłam. Skończyłam pakowanie. Zapięłam walizkę i poniosłam się z klęczek.
- Jestem gotowa. Jedziemy? – zaproponowałam.
- Jasne. – dopiero teraz podniósł się z łóżka. –
Skoczę po kluczyki, a Ty zabierz listę zakupów z lodówki. Widzimy się przy
aucie. – powiedział, przepuszczając mnie w drzwiach.
Zbiegłam po schodach, kierując się do kuchni. Od razu zauważyłam duży skrawek papieru zapisany drobnym pismem. Zabrałam go i wyszłam na dwór, chwilę po mnie pojawił się Nash. Wsiedliśmy do auta i praktycznie po minucie z niego wysiadaliśmy. Nash wziął wózek, a ja miałam za zadanie dorzucać do niego kolejne produkty. Po ilości ludzi w sklepie, można było wywnioskować, że nie tylko u nas lodówka opustoszała. Gdy wszystkie pozycje z listy znalazły się w wózku, praktycznie przestałam widzieć Nasha. Zniknął za stertą produktów. Podeszłam do niego, bo chciałam się upewnić, co do ostatniej pozycji.
Zbiegłam po schodach, kierując się do kuchni. Od razu zauważyłam duży skrawek papieru zapisany drobnym pismem. Zabrałam go i wyszłam na dwór, chwilę po mnie pojawił się Nash. Wsiedliśmy do auta i praktycznie po minucie z niego wysiadaliśmy. Nash wziął wózek, a ja miałam za zadanie dorzucać do niego kolejne produkty. Po ilości ludzi w sklepie, można było wywnioskować, że nie tylko u nas lodówka opustoszała. Gdy wszystkie pozycje z listy znalazły się w wózku, praktycznie przestałam widzieć Nasha. Zniknął za stertą produktów. Podeszłam do niego, bo chciałam się upewnić, co do ostatniej pozycji.
- Mam problem. Na samym dole listy jest dopisane
różową kredką „ulubione płatki Sky”. Pomożesz? – spojrzałam na niego błagalnie.
- Rozwiązanie jest proste. – odpowiedział, sięgając
po jedno z pudełek ustawionych na półce. – Wszystko mamy?
- Wszystko. – potwierdziłam. Udaliśmy się do kasy.
Musieliśmy odstać swoje w kolejce, więc gdy w końcu udało nam się wyjść z
supermarketu, odetchnęliśmy z ulgą. – Nareszcie świeże powietrze. –
zapakowaliśmy zakupy do bagażnika i wsiedliśmy z powrotem do auta. – To gdzie
teraz? – spytałam z ciekawości.
- Niespodzianka. – odparł tajemniczo, odpalając
samochód.
- Przedstawisz mnie swoim dziadkom, chrzestnym? –
zażartowałam.
- Muszę Cię rozczarować, ale nie. – oznajmił, uśmiechając
się. Znałam już większość jego rodziny, sąsiadów i znajomych. Naprawdę nie
zdziwiłabym się, gdyby pojawił się ktoś jeszcze.
- Szkoda. – udałam rozczarowaną. Muszę przyznać, że
znowu miałam wyśmienity humor. Chciałam korzystać z ostatnich chwil błogiej
wolności. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że będziemy musieli poważnie, bardzo
poważnie porozmawiać?
- Jestem tego świadomy. – odrzekł dyplomatycznie,
puszczając mi oczko. – Załatwimy te formalności za chwilę. – w tym momencie minęliśmy
znak informujący o wyjeździe z miasta.
- Wywieziesz mnie i zostawisz samą w lesie? –
zaczęłam zgadywać.
- No nie, rozgryzłaś mnie. – odpowiedział,
uśmiechając się. Skręciliśmy w jakąś boczną ścieżkę.
- Czy samochody na pewno mogą tu jeździć? – spytałam
dla potwierdzenia. Wokół nas był las, droga stawała się coraz bardziej
wyboista.
- Wyczuwam zdenerwowanie. – skomentował. Nie zdążyłam
na to zareagować, bo wydostaliśmy się z lasu. Nash zatrzymał samochód na ubitej
polance. Gdy rozejrzałam się po okolicy, miałam już pewność, że auta mogą tu jeździć.
Bez słowa wysiadłam. Oparłam się o pojazd i wpatrywałam w przestrzeń przede sobą. Tutaj było przepięknie. Promienie słońca odbijały się o taflę wody w
jeziorze, co tworzyło niesamowity efekt. Nie mogłam oderwać wzroku. – Chyba Ci
się podoba. – zauważył Nash, stając tuż obok mnie.
- Bardzo. – zdążyłam odpowiedzieć, zanim ruszyłam
przed siebie. Przystanęłam przed samą wodą, zdjęłam buty, aby móc zanurzyć nogi
w jeziorze. Woda była chłodna, idealna na tę porę roku. Weszłam tak daleko, że
aż trochę zanurzyłam spodenki, wciąż rozglądając się po okolicy. Jezioro było
ogromne, nie widziałam jego końca. Brzegi zarastała trzcina i trawa, a resztę
otaczał las. Wspaniałe miejsce na odpoczynek od codzienności. Poczułam ruch
wody, Nash zjawił się tuż obok mnie.
- Lubię tu przychodzić, kiedy mam wszystkiego dość. –
wyznał.
- Nie tęsknisz za tym wszystkim, gdy jesteś w LA? –
spytałam. Na jego miejscu nigdy nie przeprowadziłabym się, gdybym miała do
wyboru tak piękne miejsce do zamieszkania.
- Jasne, że tęsknię. Ale tu nie miałem żadnych
perspektyw, w LA jest dużo więcej możliwości. – przyznał. Zauważyłam jednak
smutek pojawiający się na jego twarzy. Podeszłam bliżej i złapałam jego dłonie.
Umocnił uścisk.
- Gdybyś nie przeprowadził się do Los Angeles,
pewnie nie byłoby mnie tu teraz z Tobą. – stwierdziłam, taka niestety była
prawda. Spojrzałam mu prosto w oczy. – A teraz powiedz, dlaczego tu przylecieliśmy.
Nie wierzę, że po prostu chciałeś przedstawić mnie rodzinie. – takie wyznanie
akurat bardzo go zaskoczyło.
- Wręcz przeciwnie, chciałem aby wszyscy mogli Cię
poznać, żeby zrozumieli, że mam powód, aby wciąż wracać do Kalifornii. – tym razem
to ja byłam zdziwiona. – Ale masz rację, to nie wszystko. Zauważyłaś jak wiele
się zmieniło? Mel, promieniejesz. Jesteś tutaj dwa dni, a zachowujesz się jak
inna osoba. Nawet sobie nie wyobrażasz jak miło jest słyszeć na okrągło twój
śmiech.
- Przestań, proszę. – przerwałam i przytuliłam się
do niego. Pocałował mnie we włosy. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że
faktycznie od momentu, w którym samolot wyleciał z Los Angeles nie pomyślałam o
tym wszystkim, co działo się ostatnio. Moje myśli były wolne, ja byłam
szczęśliwa. Chciałam, aby to mogło trwać wiecznie. Powrót stanowił nieprzyjemną
perspektywę. – Obiecaj mi, że jeszcze tutaj wrócimy. – odezwałam się, gdy w
końcu znalazłam na to siły.
- Kiedy tylko zechcesz. – przysiągł.
- Super, taka właśnie powinna być odpowiedź
idealnego chłopaka. – zauważyłam na głos, ktoś musiał poruszyć ten temat.
- Idealnego chłopaka, mówisz. – powtórzył po mnie,
uśmiechając się w dość znaczący sposób.
- Przyzwyczaiłam się, że nazywają mnie twoją
dziewczyną, więc czemu nie mógłbyś być moim chłopakiem. – brnęłam dalej. – Co Ty
na to? – nie odpowiedział. Pocałował mnie, a ten gest wydawał się zdecydowanie
jednoznaczny. Brakowało tylko konfetti, które zaczęło by spadać wokół nas.
- Zrobiło się goręcej, nie uważasz? – stwierdziłam,
przerywając pocałunek.
- Trzeba coś z tym zrobić. – odparł i pociągnął mnie
za sobą do wody. Na szczęście zdążyłam nabrać wystarczająco dużo powietrza. Gdy
się wynurzyliśmy miałam ochotę go zwyzywać, ale co by to dało. Postanowiłam
zanurkować, po raz drugi. Nash poszedł za moim przykładem. Popływaliśmy chwilę,
w kółko ochlapując się wodą. Niestety trzeba było wracać. Cała rodzina czekała
na jedzenie, musieliśmy dokończyć naszą misję.
Wciąż mokrzy dotarliśmy z powrotem do domu. W kuchni
przywitała nas pani Elizabeth, która tylko uśmiechem skwitowała nasz wygląd.
Widząc zakupy, od razu zaczęła je rozpakowywać i odesłała nas, abyśmy mogli się
przebrać.
- Dlaczego twojej mamy ani trochę nie zdziwił nasz
widok? – spytałam, gdy wspinaliśmy się po schodach.
- Zapomniałaś chyba, że wychowała trójkę synów,
którzy są zdolni do wszystkiego. – odpowiedział, uśmiechając się szeroko. Prawda,
zapomniałam o tym jakże znaczącym fakcie. Przebrałam się w suche rzeczy i
wróciłam na dół. Pani Elizabeth skończyła przygotowywanie obiadu, więc wyszłam
na podwórze, aby zawołać pozostałych. Wszyscy byli widocznie bardzo głodni,
ponieważ chwilę później znaleźli się w jadalni. Posiłek był przepyszny, dlatego
bardzo szybko zniknął z talerzy. Will i Hayes zostali odesłani do zmywania, a
gdy tylko zniknęli poruszony został ten najgorszy temat.
- O której powinniśmy wyjechać, aby zdążyć na
odprawę? – zagadnął ojczym Nasha.
- Za jakąś godzinę. – odpowiedział mu Nash, nie
ukrywając niezadowolenia.
- Odwieziemy Was wszyscy. – stwierdziła pani
Elizabeth. Ta ostatnia godzina w Mooresville minęła niesamowicie szybko, choć
staraliśmy się czerpać z każdej minuty. Dotarło do mnie, że to koniec, dopiero gdy
zaczęliśmy żegnać się na lotnisku. Will, Hayes i ich ojczym trzymali się
twardo. Mama Nasha nie powstrzymała łez, jak sama powiedziała, wciąż nie może
się przyzwyczaić do wyjazdów syna. Przytuliła mnie bardzo mocno i wyszeptała wprost do ucha, tak abym tylko ja mogła to usłyszeć:
- Opiekuj się nim w Los Angeles. I wracajcie do nas
szybko. – nie odpowiedziałam, nie musiałam. Wiedziała, że zrobię co w mojej
mocy. Najgorzej było mi pożegnać się ze Skylynn, poczułam między nami dziwną
więź. Wyściskałam ją i obiecałam, że niedługo znów się spotkamy.
- Dziękuję za gościnę i mam nadzieję, że teraz
odwiedzicie nas w Los Angeles. – zauważyłam zanim byliśmy zmuszeni przejść
przez bramki. Dalej wszystko działo się podobnie jak na każdym lotnisku. Gdy
znaleźliśmy się w samolocie, dopadła mnie chandra.
- Nie chce wracać. – powiedziałam.
- Też najchętniej zostałbym na dłużej. – usłyszałam w
odpowiedzi.
- Wiesz, że w LA będzie ciężko? Moja rodzina nie
może się dowiedzieć. – przypomniałam fakt, którego unikaliśmy przez cały
weekend.
- Tak. Zdaję sobie z tego sprawę, ale damy radę. Kto
jak nie my. – stwierdził, ściskając moją dłoń. Uśmiechnęłam się, próbując uwierzyć
w jego słowa.
Lot minął nam podobnie jak poprzedni, tylko że tym
razem nie byłam podekscytowana, ale zaniepokojona. Miałam ogromną nadzieję, że
Luke’owi udało się wszystko tak jak miało. Obiecał, że będzie się pilnował, aby
czasami nie wpaść na kogoś z mojej rodziny. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co
mogłoby się stać, gdyby mu się jednak nie udało. Gdy wylądowaliśmy i
znaleźliśmy swoje bagaże przeszliśmy do głównej hali. Tam spotkaliśmy Camerona.
Uśmiechał się od ucha do ucha.
- Uciekinierzy powrócili. – oznajmił na wstępie. –
Gotowi na powrót do rzeczywistości.
- Nie. – odpowiedział mu Nash i odwrócił się w
stronę tablicy z odlotami. – Mel, gdzie teraz? – spojrzałam w to samo miejsce.
- Boston, brzmi ciekawie. – oświadczyłam,
równocześnie zdając sobie sprawę z tego, że kogoś tu brakuje. – Cam, nie
widziałeś Luke’a?
- Nie, a powinien tu być?
- Tak. Ma mnie odwieść do domu. Poczekajcie,
zadzwonię do niego. – zdecydowałam, coraz bardziej się denerwując. Wybrałam
jego numer i czekałam, licząc kolejne sygnały. Gdy miałam już się rozłączyć,
odebrał:
- Hej. Gdzie jesteś?
- Zaraz będę. Stoję w korku. – odpowiedział.
- Dobrze, do zobaczenia. – pożegnałam się.
Przekazałam informację Nashowi i Cameronowi.
Upierali się, aby zostać ze mną, podczas gdy będę czekać na Luke’a. Musiałam
powiedzieć mu o kilku rzeczach, dlatego wolałam, aby nie było ich przy tym.
- Nash proszę, zrozum. Luke musi się dowiedzieć. Nie
spodziewam się, że dobrze zareaguje. – próbowałam go przekonać.
- Dobra, zrobimy jak chcesz. – w końcu uległ. Pożegnałam
się i odprowadziłam ich do wyjścia. W momencie, kiedy odjechali pojawił się Luke. Ucieszyłam się na jego widok.
- Hej. – przywitał się, łapiąc za moją walizkę. –
Przepraszam, że musiałaś czekać.
- Nic się nie stało. – odpowiedziałam. Skierowaliśmy
się w stronę parkingu. Szybko znaleźliśmy auto, którym przyjechał Luke.
Spakowaliśmy bagaż i ruszyliśmy. Ciężko było mi cokolwiek powiedzieć.
- Jak minął weekend? – Luke odezwał się jako
pierwszy.
- Świetnie. Było naprawdę niesamowicie. – oznajmiłam
zgodnie z prawdą.
- To gdzie Nash w końcu Cię zabrał? – pytał dalej.
- Do swojej rodzinnej miejscowości. –
odpowiedziałam. – Miałam okazję poznać całą jego rodzinę. Są naprawdę
wyjątkowi. – dodałam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Naprawdę? Myślałem, że wybierze jakieś lepsze
miejsce. – tymi słowami zdusił moje zadowolenie.
- To był chyba najlepszy z możliwych wyborów.
Strasznie mi się tam podobało. – próbowałam bronić decyzji Nasha. Czemu w ogóle
Luke komentował to w taki sposób?
- Jak uważasz. – skwitował.
- Luke, o co chodzi? Nie podoba mi się, to co
mówisz. – stwierdziłam. Nie mogłam wytrzymać jego zachowania.
- Przepraszam. – wypowiedział ledwo dosłyszalnie.
Przestałam mieć ochotę na rozmowę z nim. Zabolało mnie to jak się zachował. A
nie powiedziałam mu jeszcze najważniejszego. Byliśmy już w naszej dzielnicy,
gdy zdecydowałam się odezwać:
- Jesteśmy razem. – stwierdziłam, bez owijania w
bawełnę.
- Co? – usłyszałam w odpowiedzi.
- Nash i ja, jesteśmy razem. – powtórzyłam. Nie
powiedział już nic więcej, po prostu wybuchł śmiechem. Spojrzałam na niego
zaskoczona. Oszalał.
- Żartujesz prawda? – odezwał się w końcu.
- Nie. – zaprzeczyłam. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie
wyprawiał. – Luke, przestań. – zażądałam.
- To Ty przestań niszczyć sobie życie. –
odpowiedział.
- Luke, proszę. – starałam się nie wybuchnąć.
- Mel, oszalałaś. Przestałaś myśleć? – wykrzyczał mi
prosto w twarz. Na szczęście właśnie zatrzymaliśmy się pod moim domem. Wyszłam
z auta bez słowa. Zabrałam rzeczy z bagażnika i powiedziałam tylko:
- Akurat po Tobie się tego nie spodziewałam. – nie wiem,
czy było to skierowane bardziej do niego, czy do mnie. Gdy tylko zamknęłam
bagażnik, Luke uruchomił samochód i odjechał. Zabrakło mi sił, rozpłakałam się.
~~~~
To ostatni rozdział w 2014 roku, dlatego chciałabym życzyć Wam wszystkiego co najlepsze w tym nowym 2015 roku, abyście spełniali wszystkie swoje marzenia :) cieszcie się życiem i koniecznie odwiedźcie kiedyś Karolinę Północną, z tego co się o niej naczytałam i naoglądałam zdjęć, wydaje się niesamowicie piękna!
Wiem, wiem.. zdjęcie nie jest związane z blogiem, ale mam to gdzieś. O2L się rozpadło, co zdecydowanie jest najgorszą rzeczą, jaka przytrafiła mi się w tym roku. Strasznie ich kocham i nie wyobrażam sobie tej fantastycznej szóstki osobno. Po prostu nie mogę, yt już nigdy nie będzie taki sam :'(
Enjoy!
K.